Volvo Triathlon Series 2016

28.08.2016 – 1/2 IM (1,9-90-21,1km)

Niewyrównane rachunki czyli Mrągowo 2016.

Na koniec sierpnia miałem swój drugi, długi wyścig tego sezonu i tak jak w przypadku wiosennego maratonu, tym razem mam do pogadania z dystansem ½ IM. Ogólnie wyścig mogę ocenić jako udany, jednak ze sporym niedosytem. Mam kilka uwag, które warto zapamiętać w perspektywie finału projektu IM2017 (i nie tylko).

Jest moc – byłem świetnie przygotowany i świetnie czułem się o poranku w dniu startu. Wciąż mam nadzieję zebrać żniwo w postaci PB podczas Biegu Westerplatte. Teoretycznie nie mam się czego obawiać bo już tydzień po Mrągowie, biorąc udział w sztafecie nabiegałem życiowe tempo na nieatestowanej trasie. Ale miało być o 1/2IM…

Trening na pół etatu – po bardzo udanych startach w Kartuzach i Gdyni nie złożyłem broni. Wprost przeciwnie, dorzuciłem jeszcze do pieca i mimo dużych objętości nie czułem się przemęczony, a testowe treningi pokazywały tylko kolejny progres im bliżej startu się znajdowałem. Byłem gotowy na mega wynik. Nie udało się. Nie jechałem tam po miejsce (4. kat) tylko po czas. Gdzieś się przeliczyłem, gdzieś zrobiłem mały błąd, a kiler-żar tropików dopełnił dzieła. Niemniej wyciągnąłem bardzo fajną lekcję z tego wyścigu.

Dlaczego Mrągowo? – wiele osób pytało dlaczego tam. Powód był prosty. W planie miałem zupełnie inny wyścig, bardziej kameralny, niedostępny jak cała reszta jeszcze zimą. Okazało się, że go nie będzie, kiedy już byłem zapisany w Gdyni na sprint a na połówkę nie było miejsc. Poszukałem czegoś innego w dogodnym terminie i stąd mazury. Drugi, osobisty powód to mój debiut w 1/2IM właśnie tam dwa lata temu.

Szybka trasa? – jak wspomniałem, jechałem po czas. Wiedziałem, że Mrągowo do najszybszych nie należy, ale dodatkowo przeliczyłem się z trasą kolarską. Chyba po prostu nie chciałem wierzyć organizatorom, że przewyższeń jest tyle samo co w Gdyni. Niech mi ktoś teraz powie dlaczego ja, ścigając się kiedyś w MTB, niejednokrotnie u Grzegorza Golonki (od kilku lat także Volvo Triathlon), nie zaufałem informacjom na stronie www? Dla tych co nie byli, trasa absolutnie nie jest tak selektywna jak podczas Herby, jednak sinusoida bez chwili płaskiego skutecznie obniżyła średnią prędkość. Dodatkową atrakcją był przejazd przez stację benzynową, kawałek chodnika i bruk (ten w Suszu jest piekielnie równy). Nie chodzi o to, żebym się żalił, wiedziałem co będzie (poza „górami”). Nie doceniłem po prostu trudności trasy kolarskiej w walce o czas. Start z wody i wyjście przy samym brzegu także nie dawały szans na rekordy. Z kolei trasa biegowa płaska i twarda więc szybka. Pogoda tego dnia zrobiła swoje. A im „lepsza” pogoda tym więcej turystów, których to jak mrówków łaziło po trasie biegowej. Niestety, żadnych tablic informacyjnych, służb porządkowych, ani wolontariuszy (poza punktami nawadniania)na trasie biegowej nie było, wg mnie wtopa.

Lekcja pływania – przez lato niemało pracowałem nad swoim pływaniem, a sierpień pod tym względem był wyjątkowo czasochłonny. I co? Nic. Nie zawiodłem się, potwierdziłem tylko swoje przypuszczenia, co do pływania w triathlonie osób bez przeszłości pływaka. Ale nie to było głównym tematem lekcji. Z moim tempem w wodzie zwykle mam do czynienia z pralką. Tym razem warunki sprzyjały (niezbyt liczny start z wody) by upolować czyjeś nogi i się przewieźć. Nogi się znalazły. Na szczęście byłem dość czujny, żeby za nimi… nie płynąć. Pamiętajcie, żeby nikomu nie ufać. Doskonały przykład mieliśmy podczas MP na olimpijce w Gdańsku, kiedy to część elity „zabłądziła” w wodzie. Wnioski? Jeśli jest okazja to korzystaj ale patrz gdzie płyniesz.

Lekcja kolarstwa – o jedzeniu się nie rozpisuję, było dobrze, wszystko sprawdzone i przetestowane zarówno na treningach jak i krótszych wyścigach. Tematem jest intensywność. Profil trasy skutecznie zweryfikował moje plany, szybko się z tym pogodziłem i robiłem swoje, byle moc się zgadzała. Wiedziałem na ile mam jechać, trenowałem także na pagórkowatej rundzie więc wszystko pod kontrolą. A jednak nie. Pagórkowata trasa zawsze będzie bardziej wyczerpująca niż płaska ze względu na zmienną intensywność. Różnice są niewielkie ale zawsze w górę będzie więcej watów niż z góry. W związku z tym także kontrola mocy jest trudniejsza niż na płaskiej rundzie. Niestety odrobinę się przeliczyłem w pierwszej części. Niewiele i dość krótko ale to nie wszystko. Był to błąd ale też cenna lekcja. Chodzi o pseudo drafting. Pierwszy raz miałem taką okazję. Wiedziałem, że ryzykuję, że może być za mocno ale musiałem spróbować. Bardzo płynnie z minimalną różnicą prędkości wyprzedził mnie jeden z zawodników. Widziałem z resztą na nawrotach, że się do mnie powoli zbliża więc byłem gotowy na taką akcję. No i pojechałem. Nie będę się rozpisywał czy działa czy nie. Doświadczeni zawodnicy elity „współpracując” są w stanie dogonić lepszego od siebie kolarza. Przejechałem tak ponad pół rundy (były 4) i odpuściłem. Dlaczego? Wykańczający był profil trasy. Ciągle góra-dół. Żeby zachować przepisową odległość musiałem puszczać na chwilę korbę rozpoczynając podjazd. Z kolei na każdym szczycie musiałem dociskać, żeby nie stracić dystansu. Zapłaciłem za te dwa błędy już pod koniec etapu kolarskiego. Utrzymanie planowanej mocy było dla mnie już zbyt kosztowne, w związku z czym bieganie stanęło pod znakiem zapytania.

Lekcja biegania – W sierpniu na treningach biegałem jak nigdy, ale nie chodzi o to by być mistrzem treningu, chciałem potwierdzić to na zawodach triathlonowych. Jakimś pocieszeniem było moje bieganie podczas sztafety w Przechlewie a już za chwilę liczę na życiówkę na atestowanej trasie 10k. W Mrągowie byłem dość pewny swego przed trzecim etapem, nawet mimo błędów na rowerze i upału. Po prostu musiało być wolniej, co dla mnie i tak powinno było być przyzwoitym tempem. Pierwsze 5k naprawdę biegłem i pełen optymizmu ruszałem na kolejną rundę. Optymizm został zastąpiony cierpieniem, bólem, drewnianą nogą i czym tam jeszcze.

Meta – padłem. Wynik poprawiony nie o 20’ a tylko o 2’. Nigdy nie byłem tak bliski omdlenia. Byłem wyczerpany, przegrzany, odwodniony. Przechlewo jednak pokazało, że nie zabiłem się tym startem i będę walczył o PB na Westerplatte.

Co poszło nie tak? Bieganie rzecz jasna. Dla czego? Nie do oceny, choć mogło się złożyć na to kilka rzeczy spotęgowanych wysoką temperaturą. Tamtego dnia pobiegłem jak pobiegłem i nie szukam wymówek. Dzielę się tym, żebyście nie musieli uczyć się na własnym ciele.
– zbyt wysokie tempo na początku roweru – Kwestia doświadczenia z pomiarem mocy, profilu trasy. Przyznaję, że chciałem dać optymalnie wszystko co mogę więc drobny błąd ponad plan był kosztowny.
– pseudo drafting w pagórkowatym terenie
– nawadnianie – O to też byłem zapytany i uważam, że tu błędu nie było. Wybiegłem ze strefy we względnym komforcie i na biegu byłem o krok od zupy w żołądku. Organizm nie przyjmie wszystkiego co się wleje i w takich warunkach zwyczajnie nie zdążymy uzupełniać płynów. Rozwiązania należałoby szukać w zmniejszeniu intensywności etapu rowerowego w wysokich temperaturach.
– temperatura – Był upał dla każdego, więc skąd ten niedosyt? Z dwóch powodów. Pierwszy – nie trenowałem biegania w upale tego roku. Nie dla tego, że nie chciałem. Nie miałem takiej możliwości. Raz się zgrzałem w Suszu na wyścigu, drugi raz na początku lipca na treningu ale słowo upał jest tu naciągane i trzeci raz w Mrągowie. Drugi powód mnie wręcz drażni. Gdy ścigałem się kiedyś na rowerze to zawsze ja lepiej znosiłem żar lejący się z nieba. Cieszyłem się na taką prognozę pogody. Po tym sezonie zmieniam zdanie. Wolałbym się doubrać w jakieś rękawki/nogawki na rower i później biec w komforcie.

Na koniec subiektywnie o nakryciach głowy. Nie lubię mieć nic, co mi wystaje przed twarzą (daszek) choć byłem świadomy, że kiedyś przyjdzie taki dystans i warunki pogodowe, że bez tego się nie obejdzie. Nie oceniam daszków które trzymają kitki, długie włosy, zakładam bo lubię, żeby być pro itp. W grę wchodzi ochrona głowy przed słońcem. Cokolwiek to jest – koniecznie białe. Daszki jak dla mnie nie do zaakceptowania z powodu ciemnych włosów. Poza tym nie bardzo wiem po co mi sam daszek nawet w pełnej czapce. Duże to jakieś a twarz mam wystawioną na słońce cały rok więc w czym problem? Czapkę jeszcze zdążę użyć ale tym razem pobiegłem w kapeluszu – tym ze zdjęcia. Tak cienki, że aż przezroczysty, fizycznie dla mnie niewidoczny a rondo na całym obwodzie chroniło nie tylko czoło ale i kark oraz uszy. Aż dziw, że tylko dwie osoby biegły w kapeluszach (w tym ja).

Mrągowo 1