IV Triathlon Gdańsk AWFiS

29.04. 2018 – super sprint (600-15-3)31543681_1727637930657655_5228363319777165312_o

Mój najlepszy triathlon.

Wcale nie dla tego,

że wygrałem…

i to pierwszy raz.

 

 

Jestem w szoku! – przecież nie trenowałem… kłamstwo. Oczywiście, że trenowałem i to mocno, specjalnie pod ten wyścig, ale tylko po dziesięć godzin przez ostanie cztery tygodnie. Zszokował mnie tak szybki powrót do formy po naprawdę długiej przerwie. Najwyraźniej rodzicielstwo służy, albo mój pesel wciąż nabiera siły, zanim zacznie się starzeć. Trening wznowiłem dokładnie w prima aprilis, ale już w połowie kwietnia wiedziałem, że pościgam się nie na żarty. Miałem dwa cele: Paweł i Kuba. Z Pawłem ścigamy się od kilku lat i to ja do tej pory byłem berkiem… zawsze. Mimo, że wiele było do przewidzenia, to sam nie wymyśliłbym lepszego dla mnie scenariusza. No to hop…

…do wody i stoję z Pawłem na jednym torze, Kuba obok. Stało się to, co miało się stać: K. odpłynął a ja pokonałem całość ramię w ramię z P. – nikt tu nie czekał, po prostu pływamy tak samo. Następnym małym celem była wspólna pogoń z Niedźwiedziem za świetnie jeżdżącym celem numer dwa. K. dopadliśmy jeszcze w strefie zmian, co było miłym zaskoczeniem. Niestety P. potrzebował chwili, żeby się rozkręcić i stracił do nas dystans na początku rundy. Rundy, która była moja. W mocno okrojonych przygotowaniach wycisnąłem etap kolarski jak sok z cytryny. Po pierwsze: ścieżki dobrze mi znane, bo mieszkałem tam dziesięć lat. Po drugie: każdy trening kolarski przed triathlonem wykonałem właśnie na trasie wyścigu – łatwej, ale tak samo dla każdego. Nie zabrakło fragmentów, gdzie można było zarobić lub stracić cenne sekundy, a ja znałem każdy metr. Oczywiście nie było mowy o czarowaniu. Wciąż byliśmy w zasięgu łapy Niedźwiedzia, ponadto nie można było lekceważyć – i słusznie jak się później okazało – kolejnych serii startowych. Pojechaliśmy bardzo mocny wyścig, ale to ja tego dnia miałem przewagę. K. wiedząc, że jakoś sobie radzę z bieganiem próbował ataków, które przyjmowałem ze spokojem, czekając na techniczne fragmenty, żeby zespawać dzielący nas dystans. Mieliśmy tak dojechać do niezbyt interesującego trzeciego etapu, jednak moje tylne koło zdecydowało inaczej. Tak oto dojechałem na obręczy ze stratą trzydziestu sekund i nie miałem wątpliwości, że będzie się działo. No i działo się. Tempo stałe, mocne z grymasem bólu i długi finisz, który dał mi sześć sekund przewagi na mecie.

Pierwszy raz wygrałem triathlon, pierwszy raz złapałem kapcia na triathlonie, pierwszy raz upolowałem Niedźwiedzia. Dlaczego jeszcze był to dla mnie najlepszy wyścig? Przede wszystkim dlatego, że nie była to tylko walka z czasem ale prawdziwe ściganie – i to na każdym etapie.

wyniki

Fot. AWFiS, Sport-Evo, Trójmiasto.pl, Uko