Herbalife Ironman Gdynia 2016

06.08.2016 – sprint (0,75-20-5km)

Herbalife Ironman 70.3 Gdynia 2016 za nami i mógłbym pokusić się teraz o wróżenie z fusów po herbacie. Nie mam wyjścia, muszę wygrać za rok kategorię. Jak mogłoby być inaczej skoro do tej pory zajmowałem miejsca: 4, 3 i 2. Poprzednio pisałem, że miejsce na mecie jest drugorzędne i zdania nie zmienię. Skłamałbym jednak mówiąc, że wejście na pudło nie cieszy. Cieszy i motywuje do dalszej pracy, choć tego dnia mógłbym być równie dobrze czwarty, piąty lub dziesiąty. Najważniejsze były dla mnie liczby na mecie. Startując w tym samym miejscu po raz trzeci, wiedziałem czego mogę się spodziewać. Oczekiwałem od siebie wiele i… nie zawiodłem się. Mimo, że miejsce to samo, trasa nieco inna, więc analiza zajęła mi trochę czasu.
Zmianie przede wszystkim uległa strefa zmian, więc odrzuciłem T1 i T2 z kalkulacji. Dla tych którzy nie wiedzą, dobieg do strefy po pływaniu miał w ubiegłych latach czterysta metrów, a sama strefa trzysta (dwa razy).

Pływanie – z wiadomych przyczyn najtrudniejsze w ocenie. Nawet przy identycznej trasie nie mamy pewności, czy któraś boja nie stoi bliżej lub dalej niż rok temu, a tym razem było zupełnie inaczej. Pierwszy etap to moja najsłabsza strona więc lubię Gdynię za to, że jest dużo biegania po dnie. Niestety tym razem tylko w jedną stronę, więc tu nie spodziewałem się poprawy, a jednak. Czyżby niedomierzone? Czułem, że było dobrze na trasie ale jak to teraz sprawdzić? Do czego porównać? W tym celu przewinąłem sezon do Susza i wyciągnąłem wyniki pływania kilku osób z elity, które także startowały w Gdyni na sprincie. Oczywiście nie zapytam każdego w jakiej był formie w czerwcu i w sierpniu. Dlatego właśnie nie zadowoliłbym się jedną osobą a rezultat, mimo iż wciąż obarczony błędem, napawa optymizmem. W stolicy polskiego triathlonu straciłem 30% w wodzie (elita bez pianek), tydzień temu już tylko 25%. Za nawigację dam sobie 4+. Reszta zrealizowana na 5. Początek bardzo wymagający. To, co organizatorzy fundują nam od zeszłego roku, to dla mnie najtrudniejszy początek pływania z możliwych. Start z brzegu na szerokość bramki (4-5m?). Bardzo wąsko. Chcąc walczyć o wysokie lokaty musiałem stanąć z przodu i to zrobiłem. Nawet byłem tam pierwszy. No dobra, stoję z przodu, mam czystą drogę, na czym polega moja trudność? Umówmy się, że nie mam najdłuższych nóg w stawce więc bieganie po wodzie kończę stosunkowo wcześnie. Po drugie nie jestem pływakiem a co najwyżej sprawnie pływającym amatorem. Wystrzał i ogień od początku. Woda już do pasa, kilka delfinków a ja wciąż w czubie – jest dobrze. Do pierwszej boi przepłynęło się po mnie kilka szybszych osób. Był strzał w potylice i w szczękę a jakże. Na wszystko byłem gotowy, brew mi nawet nie drgnęła, tylko robiłem swoje. Kolejny krytyczny moment, gdzie można było stracić to wyjście z wody. Jedną ręką nie da się sprawnie zdejmować pianki, więc kto nie zdążył ściągnąć jej do pasa przed złapaniem worka – a było bardzo blisko – cały proces mógł wznowić dopiero w namiocie T1. Wszystko sprawnie, bez nerwów, wskakujemy na siodło.

Rower – tempo stałe mocne, dynamicznie po nawrotach/zakrętach lecz bez zbędnego szarpania. Założenie nieco inne niż w roku ubiegłym. Wówczas, jak ostatnio w Suszu, miał być ogień od początku do końca i walka o jak najlepszy wynik na kołach. Buty zdejmowałem w strefie. Tym razem buty zostawiłem w rowerze, więc ostatnie metry przejechałem spokojnie. Trasa dłuższa – ze względu na zmienioną lokalizację T1/2, trzeba było przejechać dodatkowo trzysta metrów po bruku. Mimo to byłem szybszy od samego siebie o osiemnaście sekund więc tu też jest się z czego cieszyć.

Bieganie – wystartowałem pełen nadziei i pełen obaw. Do tego roku włącznie bieganie w triathlonie po prostu mi nie szło. Albo od początku bywało wolno, a gdy już czułem się dobrze, zawsze znalazło się inne słabe ogniwo niedające wykorzystać w pełni potencjału (skurcz, ból brzucha, kolka). Dwa poprzednie etapy biegowe na tej imprezie mogę co najwyżej ocenić dobrze. Drugi start był nawet wolniejszy. Kto był ten wie, jaki panował wtedy upał, a kto nie był niech sobie przypomni tegoroczny Susz. W tym sezonie coś zaskoczyło. Nie od razu. Jeszcze w Gdańsku na olimpijce było coś nie tak (4+). Na kolejnych treningach biegało mi się odczuwalnie lżej, szybciej. Także na zakładkach i… bum, petarda w Kartuzach. Życzyłem sobie tego samego w Gdyni i stało się. Z walki z tempem 4.00/km wskoczyłem na 3.44/km. Oczywiście z bólem, przecież to sprint. Nawet była kolka i to nie byle jaka. O przyspieszeniu nie było mowy ale zwalniać nie musiałem. Kolka przeszła więc ostatni kilometr wykończyłem jak trzeba.

Krótko mówiąc, wszystko zagrało i wyszedł z tego najlepszy triathlon, na jaki było mnie stać. Radość z tego jest podwójna bo cały sezon przepracowałem według wspólnego planu z F3Team. Może zimą mniej precyzyjnie ale w lipcu i sierpniu robię wszystko i to na 115%. Forma przyszła w odpowiednim momencie i to nie jest moje ostatnie słowo. Wypadałoby w końcu wystartować na dłuższym dystansie – za dwa tygodnie.

Odrobina goryczy dla organizatora. Nie jestem typem malkontenta lecz ci, którzy mnie poznali wiedzą, że potrafię czepiać się szczegółów. Przy każdej innej okazji zapewne bym się przymknął ale tym razem mowa o imprezie sygnowanej logiem IM – synonim jakości. Tu nie powinno być miejsca na błędy.

Straty w sprzęcie – nie wiem jak, ale wiem dlaczego. Moja prawa klamka została solidnie podrapana na stojaku w strefie zmian (bez straty funkcjonalności na szczęście). Dało się tego uniknąć? Tak! I to w bardzo prosty sposób. Rowery wisiały ciasno, to oczywiste. Były worki, boksy do przebierania więc rowery w takiej sytuacji upakowuje się jak tylko można, ale… dwa wyścigi jednego dnia. Rowery wisiały standardowo na zakładkę. Po pierwszym starcie dużo rowerów obok siebie wisiało w jednym kierunku, na co nie było tam fizycznie miejsca. Dało się zauważyć już w piątek, że druga część strefy była kompletnie pusta. No właśnie. Jedna fala z lewej, druga z prawej i po problemie, zero kosztów.

Straty w ludziach – zbita pięta. Czy organizatorów IM naprawdę nie stać na rolkę grubszej wykładziny. Część strefy od strony akwarium była tragiczna-wybieg z T2. Na pokruszony beton dywanik grubości ceraty to trochę mało. Albo wystarczyło tam posprzątać.

Brak wykładziny – T2. Buty biegowe kazano zakładać nam w namiocie zaraz za wieszakami na worki. Wszystko ok ale dlaczego tam był goły, wspomniany wcześniej, pokruszony beton?

Z jednej strony to tylko drobiazgi, ale z drugiej to właśnie one w mojej ocenie decydują o jakości imprezy. Za rok do poprawki. Po za tym cała impreza super. A ja trenuję dalej, jeszcze nie czas na odpoczynek.

Do zobaczenia na trasie:)