EuCO Susz Triathlon 2016

25.06.2016 – sprint (0,75-20-5km)

Przebudzenie mocy-tak mogę krótko, subiektywnie podsumować Susz w moim wydaniu. A może i obiektywnie bo koncentrowałem się mocno na rowerze przed tym startem. Ale po kolei…

Rano – co tu pisać, wszyscy mieli tak samo, wszyscy chowali się przed słońcem, prawie wszyscy jechali tym samym objazdem przez las.

Dyspozycja dnia – boląca głowa od rana, katar sienny, dopiero co zamknięta infekcja górnych drug oddechowych. 25.VI Nie było żadnej wymówki. Czułem się dobrze, apap wyłączył ból, po infekcji ani śladu a katar sienny… moje ciało ignoruje takie rzeczy podczas zawodów. Motywacja do walki 100%.

Przed startem – w kuchni z obróbki termicznej mięsa najbardziej lubię duszenie. W sobotę sędziowie wpadli na ten sam pomysł wyrzucając wszystkich z wody na 20 minut przed startem. Umówmy się, że nikt nie zmarzł w neoprenowym kombinezonie.

Pływanie – 18% stawki. Pierwsze wrażenie takie sobie, ale nie startowałem wcześniej w MP. Czas drugorzędny bo pływanie triathlonowe jest zawsze inne (start z lądu/wody, ustawienie boi itd.) Zacząłem analizować dalej. Najlepsi wcale nie dołożyli mi więcej niż zwykle, po prostu między nimi a mną było więcej lepszych ode mnie pływaków. Patrząc też na rezultaty kolegów i koleżanek z F3Team wiedziałem, że popłynąłem na miarę swoich możliwości. W praktyce nie na maxa. Słońce grzało w tyłek już w wodzie tego dnia. W połowie dystansu do pierwszej boi wyłączyłem nogi, złapałem długi mocny krok i ustabilizowałem oddech. Nie chciałem walczyć o jakieś dodatkowe 10-20”. Bardziej zależało mi na sprawnym wyjściu z wody i odpaleniu wszystkiego, co mam na rowerze. Nawigacyjnie było dobrze, mimo, że pierwszej boi pod słońce długo nie było widać.

T1 – sprawnie i dokładnie, bez ryzykownego pośpiechu i zbędnych ruchów. Buty na nogach jeszcze przed zdjęciem roweru więc po wybiegnięciu jestem gotów do jazdy na 100%.

Rower – 5. wynik, 1% stawki. Miał być ogień… i był. Gdy było ciężko, zrzucałem ząbek niżej i robiłem bardzo ciężko. Gdy noga tylko szczypała, to znaczy, że nie piecze i trzeba jechać szybciej. Plan zrealizowany. Nie było żadnych kalkulacji na takim dystansie. Już w zeszłym roku udawało mi się nieźle pojechać ale teraz poczułem prawdziwe przebudzenie mocy, nad którą pracowałem jakieś dziesięć lat temu bawiąc się w kolarza amatora. A mam nadzieję, że jeszcze pokażę pazur bo więcej czasu na rowerowe kilometry mam dopiero teraz.
Wrażenia z jazdy – zawsze te same jeśli chodzi o zachowanie innych zawodników. Dzielę się tym z wami, także amatorami bez przeszłości kolarskiej, mając świadomość, że są miejsca na każdej trasie, w których tracicie-mówiąc ogólnie-przez zbędne wytracanie prędkości.
Bruk? co z tego? Droga jest prosta, a ulica nie była z Paris-Roubaix. Rower nie jest z plasteliny a i sam nie skręci. Wniosek? Nic poza komfortem się nie zmienia. „Leżymy” i ciśniemy korbę jak na gładkiej nawierzchni.
Zakręty – nie ma nigdy znaku stop, droga wyłączona z ruchu, rower jest znacznie węższy od auta. Wniosek? Tniemy zakręty z zewnątrz do środka i na zewnątrz tak, że większość kątów prostych wystarczy puścić korbę bez dotykania hamulca.
Nawroty – był jeden 180 z ostrzeżeniem od 300m. Gdy tam wyprzedzałem (akurat ktoś przy mnie zobaczył tablicę i zaczął hamować), zdecydowałem, że policzę jeszcze raz zera na kolejnej tabliczce i było 200m (nie 20). Hamowanie powinno być jak najpóźniej i nie do zera. To znów nie stop a zwykły zakręt, tylko ostrzejszy.
Wiem, że to wszystko wymaga rowerowych kilometrów, żeby zaufać sobie samemu, ale miejcie te wskazówki w głowie nie tylko na zawodach ale na każdym treningu kolarskim. Ja sam uwielbiam rozpędzić maszynę i trzymać wysokie tempo ale do tych najszybszych to właśnie na technicznych fragmentach zarabiałem sekundy.

T2 – znów bez niespodzianek poza tym, że musiałem się schować na chwilę bo ktoś inny przebiegał z rowerem. Na alejkach między stojakami nie było miejsca na dwie osoby.

Bieg – 12% stawki. Poniżej moich zdolności, choć w trakcie wyścigu myślałem, że będzie to 50% i, że pierwszy raz w życiu popłynąłem lepiej niż pobiegłem. Sporo osób mnie wyprzedziło, to fakt ale byli wśród nich po prostu lepsi biegacze oraz nieliczni, którzy jakoś przetrwali upał. Już na początku rundy czułem, że dziś przyspieszenia nie będzie. Noga po pierwszym kilometrze zrobiła się lżejsza ale co z tego kiedy układ krążeniowo-oddechowy pracował na 110% żeby mnie chłodzić. Nie było szans na szybsze bieganie w moim wydaniu tego dnia. Za każdym razem, będąc wyprzedzanym czekałem na goniącego mnie kolegę: Michała Wojnowskiego. Dołączył na mecie po niespełna minucie. Cierpiał tak samo jak ja i jak wszyscy inni.
Minuta do pudła. Nie zmartwiło mnie to lecz zmotywowało do dalszej roboty bo jest naprawdę blisko.
Brawo my wszyscy za dobiegnięcie do mety tego dnia.